0
_olga 14 października 2014 13:01
Do Monachium wyruszaliśmy z Offingen. Postanowiliśmy wypróbować -jak sie miało później okazać- świetną ofertę deutsche bahn. Zapraszam do lektury.

Na stacji stawiliśmy się skoro świt. Zaopatrzeni w dobre humory, nieprzemakalne kurtki (na wszelki wypadek), kanapki i przewodnik czekaliśmy na pociąg. I już tutaj oczom naszym ukazał się pierwszy znak zwiastujący imprezę na którą tak spieszyliśmy. Mianowicie, ku nam zmierzała młoda dziewczyna odziana w bawarski strój. Czad! Włosy splecione warkoczem, różowiutka sukienka w jakieś esy floresy – wyglądała bardzo stylowo (nie to co ja w jeansach i koszuli…).

I oto jest, minutę po czasie, cud niemieckiej techniki, pociąg kolei regionalnych (wygląda zupełnie jak podmiejskie, warszawskie skmki). Zajęliśmy miejsca i w drogę. Trochę strachu było przy sprawdzaniu biletów (wiem, że co bardziej doświadczeni podróżnicy tylko mrukną pod nosem ale dla mnie było to coś nowego. Na bilecie jest tylko data wyjazdu i miejsce na wpisanie danych podróżnych), ale… Udało się! Kusząca promocja tutejszych kolei zadziałała (Całodniowy bilet imienny pozwalający na przejazdy wszystkimi trasami po danym landzie kosztuje 23euro,za każdą kolejną osobę dopłacić trzeba 4euro). Na każdej kolejnej stacji widać było coraz więcej przebranych osób, które tłumnie dosiadały się do nas. Atmosfera była zabawowa. Niektórzy już od rana popijali piwka. A na stacji głównej w Monachium, gdy pociąg kończył bieg usłyszeliśmy tylko taki komunikat od pani konduktorki: „Bardzo proszę o posprzątanie i zabranie ze sobą butelek, ponieważ ten pociąg jedzie teraz do Ulm”. A Niemcy, jak na nich przystało, pozabierali swoje butelki do foliowych torebek i opuścili pociąg. My zaraz za nimi.

Stawiając pierwsze kroki na monachijskiej ziemi byliśmy zupełnie zszokowani! Olbrzymi dworzec, wyglądał jak sala odlotów na lotnisku. Dookoła nas tłumy ludzi (miały nam już towarzyszyć do końca dnia) i większość z nich miała na sobie tradycyjne stroje – wiem, ze cały czas to podkreślam, ale naprawdę robi to niesamowite wrażenie! Mali, wielcy, dorośli, dzieci, azjaci, punkowcy, z dredami większość z nich była przebrana. Nie musieliśmy wcale sięgać do mapki, żeby wiedzieć, w którą stronę na Oktoberfest. Dziki tłum nas porwał i ruszyliśmy na wyczekany piwny festyn. Pomijam już ogólne wrażenia jakie wywarło na nas miasto „w drodze do”, bo wiem, że jeszcze tam wrócimy i wtedy będę mogła zrelacjonować więcej. Teraz tylko Oktoberfest.

Przywitała nas ogromna brama z „Herzlich willkommen”. Jak nas tak serdecznie witają - to wchodzimy :). Pierwsze co rzucało się w oczy to masa atrakcji z wesołego miasteczka: samochodziki, zjeżdżalnie, karuzele, diabelski młyn etc. Oczywiście jak zobaczyłam coś nowego na wysokościach od razu musiałam tego spróbować (na zdjęciu można zobaczyć na jaką atrakcje skierowałam swoje pierwsze kroki). Wrażenia świetne, ale nie o tym teraz :) Dość długo przechadzaliśmy się uliczkami po placu Teresy. Bodźców była cała masa, chciało się wszystko zobaczyć, wszędzie podejść.. w głowach się nam kręciło i to wcale nie przez karuzelę. Przez dobre 20 min widzieliśmy same „zabawowe i jedzeniowe atrakcje”. A gdy już zobaczyliśmy pierwszy, olbrzymi namiot piwny od razu do niego pobiegliśmy. Dodam, że było to jakoś ok. godz. 11, a cały namiot już był zajęty! Nie było ani jednego wolnego miejsca, dookoła nas roześmiani ludzie, popijający piwa z litrowych kufli, śpiewajacy, klaszczący i niektórzy stojacy na stołach! Była orkiestra, która umilała zabawę siedzącym. Sala była świetnie przystrojona w biało-niebieskie dekoracje (bawarskie kolory). Nie było najmniejszych szans żeby usiąść. Ale w końcu zobaczyłam coś czego wypatrywałam – kelnerkę, która w jednej ręce niosła 5 piw (litrowych!) w drugiej 3 a na nich tace z golonką!! Aż nie zdążyłam zareagować i nie zrobiłam zdjęcia, taka byłam przejęta. Ruszyliśmy zwiedzać dalej. Ogrom całego przedsięwzięcia przybliżę w sposób obrazowy. Wszystko było tak wielkie i z rozmachem, ze prawie przegapiliśmy 18 metrowy pomnik Bawarii:)

Nie da się opisać tej imprezy słowami, nawet zdjęciami jest trudno... Trzeba po prostu to przeżyć! Do czego serdecznie nakłaniam.

Kończąc zachwyty nad Oktoberfestem powiem tylko tyle, że co z tego, iż jest tam jeden rodzaj piwa, że jest dziki tłum ludzi, że piwo jest drogie, że… nie wiem co tam jeszcze mogą mówic sceptycy tej imprezy – to jest prześwietna sprawa, atmosferę tego wydarzenia będziemy czuli jeszcze przez długi czas. Bardzo, bardzo się cieszymy, że mogliśmy tam być!

Po powrocie do domu z obolałymi nogami, wymęczeni niesamowicie, nadal zszokowani rozmiarami imprezy, ale uśmiechami na twarzy usiedliśmy na kanapie w salonie z piwem w kuflach i stwierdziliśmy – „warto było!”

Dodaj Komentarz