A tuż za rogiem znajduje się to, to coś dziwnego architektonicznie. Na żywo wygląda dużo bardziej imponująco, niż na zdjęciach. Łał.
Mijamy to monstrum i idziemy w kierunku Senado Square, gdzie spotykamy się z licznymi małymi uliczkami.
Ich pochodzenia możemy upatrywać w przeszłości, gdy Makau było portugalską kolonią. Zwieńczeniem tego okresu są ruiny katedry Św. Piotra.
Ostatni punkt na naszej mapie to Świątynia A-Ma. Przyznam szczerze, szkoda czasu.
Wybija godzina 17, wiedząc że najlepsze dopiero przed namo, czyli blask neonów, siadamy nad brzegiem zatoki. Czekamy, aż się ściemni. Nagle miasto przechodzi absolutną metamorfozę. Rozświetlają się neony, całość mruga, świeci.
Dla mnie to pierwsze starcie z czymś takim (nie byłem jeszcze w Vegas), więc ruszamy bliżej centrum.
Miasto zmienia oblicze, miasto w którym Rolls-Royce czy Bentley to nic nadzwyczajnego. Gdzie ulice są przeładowane kolorami, światłami, tworzą coś zupełnie nieznanego w Europie. Naprawdę ciekawy widok;)
Czas wracać na terminal promowy, gdzie odbieramy nasze bilety. Nie obyło się bez przygód. Ponieważ na bilecir mieliśmy nr karty kredytowej, której nie zabraliśmy. Początkowo jedna z pań mówiła, że musimy kupić nowe bilety, ale jakoś udało się załagodzić sprawę i dostaliśmy swoje kartoniki. Pakujemy się na TurboJeta.
Rejs katamaranem trwa jakieś 45/60 minut. My trafiliśmy na trudne warunki pogodowe i wytelepało nas strasznie. Prędkość tego cuda to 40 węzłów (74km/h), nie ma żartów. Szczęśliwie dobijamy do Kowloon. Znów nie ma pieczątek;((( Mieszkamy w ścisłym centrum, hostel HK Downtown Backpackers. Szczerze odradzam. Dno dna i naprawdę omijcie to miejsce. Wiedząc że mamy jakieś 5 minut do zatoki, wychodzimy z naszej nory. To co zobaczyłem z wybrzeża Kowloonu, przechodzi ludzkie pojęcie.
To jest po prostu niewiarygodne. Tu widać pieniądze na każdym kroku. Tu luksusowe samochody, sklepy najdroższych projektantów wyglądają jak sieciówki. To tutaj pod hotelem stoi kilka Rolls-Royców i Benleyów. Wszystko otoczone blisko 7.5 tys drapaczami chmur. Człowiek czuje się taki mały, malutki. Wracamy do hostelu. Wystarczy wrażeń na dziś, choć chcę więcej.
26.02 - Hong Kong - azjatycki Manhattan
Wstajemy rano, pierwsza myśl, jak najszybciej opuścić go ciasne i niezbyt czyste miejsce. Udajemy się na rundkę po Kowloon, aby poobcować z tymi monstrami jeszcze bardziej.
Odwiedzamy Temple & Market St.
Następnie idziemy w kierunku Internatonal Commerce Center, który jest najwyższym budynkiem w całym Hong Kongu. Olbrzym.
Mając w pamięci, że możemy przejść wybrzeżem do przystani promowej, ruszamy w jej kierunku. To byłoby zbyt proste, aby mogło być prawdziwe. Zaraz za zakrętem, jest gigantyczny plac budowy z licznymi ścieżkami dla pieszych i robotników.
Nieco się gubimy, widzimy już pracownicze kontenery. Hmm to chyba nie jest dobre przejście. Nagle jeden z pracowników budowy, pyta co my tu robimy. Na szczęście pokazał nam drogę i wracamy na kurs. Obok terminalu znaduje się wieża zegarowa
,a także Aleja Gwiazd. Niestety jest w remoncie od października 2015 do 2018 roku. Przeniesiono ją do innego mniejszego parku. Wszystko jest dobrze oznakowane, więc łatwo trafić.
Wracamy na terminal,
skąd łapiemy prom (pływają co kilka minut). Koszt 2,5 HKG (w weekend 3,4). Po 10 minutach jesteśmy na Central.
Idziemy krętym korytarzem, aż docieramy do zejścia na jedno ze skrzyżowań.
To tutaj w końcu pojawiają się słynne piętrowe tramwaje. Oryginalność przede wszystkim.
Dookoła same olbrzymy, łapiące chmury w paszcze swoich dachów. Krążymy po centrum, nie lekąjąc się tego bankowo-finansowego świata. Wrażenie jest imponujące.
Po drodze odwiedzamy Hong Kong Park. Skrajny punkt, do którego chcemy dotrzeć to Golden Bauhinia Square. Jednak nie jest tak prosto. GPS wariuje w gąszczu miejskiej dżungli, chodniki czasem kończą się w losowych miejscach. Wiele przejść odbywa się za pomocą pomostów między galeriami handlowymi w poszczególnych budynkach.
W końcu udaje nam się dotrzeć do wspomnianego Golden Bauhinia Square.
Wygląda to mało spektakularnie, ale dobre miejsce na mały odpoczynek i podziwianie Kowloonu od drugiej strony.
Wracając, zaczyna się ściemniać. Siadamy pod diabelskim młynem, gdzie robimy masę zdjęć, aby uwiecznić co tylko się da.
Wracamy statkiem na "naszą stronę", aby usiąść na wybrzeżu. Tu niespodzianka, masa ludzi. Cóż, jest piątek pewnie dlatego. Ale nie, nagle z głośników wydobywa się dźwięk spikera, że zaraz zacznie się pokaz świetlny. Biegniemy w jakieś wolne miejsce i o punkt 20, zaczyna się pokaz. Budynki są kolejno przedstawiane i podświetlane różnymi kolorami oraz laserami z dachu.
Następnie puszczana jest muzyka, w rytm której budynek HSBC wyświetla obraz. Szał, naprawdę. Kilka miejszych animacji. Koniec? Niekoniecznie, bowiem w pewnej chwili za naszymi plecami, słyszymy głośne odliczanie: 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1. Rozbrzmiewa się inna muzyka, która jest tłem do animacji na budunku (mapping 3d) dotyczącej chińskiego nowego roku.
Oczywiście przewija się motyw małpy oraz symboli chińskich. Robi się późno. Wracamy się wyspać.
27.02 - Hong Kong - w cieniu Buddy i Victoria Peak
Plan na dziś to zobaczyć wielkiego Buddę oraz wjechać kolejką na Victoria Peak. Dzień zaczynamy od wycieczki na stację metra, z której udajemy się na ostatni przystanek żółtej linii (Tung Chung). Koszt 19 HKD. Następnie na wzgórze możemy wybrać się jedną z dwóch możliwości: kolejką (130/180 HKD), do której oczekiwanie to ponad półtorej godziny lub autobusem (daily pass za 36 HKD). Wybieramy drugą opcję, wsiadamy do linii nr 23 i jedziemy pod górę. Nagle na jednym przystanku połowa ludzi wysiada. My jedziemy dalej, ale coś nas niepokoi, bowiem zjeżdżamy w dół. Nic wysiadamy na najbliższym przystanku przy plaży (Tong Fuk Beach), aby zawrócić. Wykorzystujemy chwilę na zdjęcia małej zatoczki.
Wysłany: 19 Lut 2016 11:53 a niby mamy dopiero 10:58, zagięliście czasoprzestrzeń tymi przelotami.Taka mapka i tylko tyle z opisu takiej trasy?
:D chcemy więcej!
seba napisał:Łapię pociąg z Kraków Łobzów i po 12 minutach jestem na lotnisku. Koszt 8 zł,co jest dobrą ceną.Tak tylko w kwestii formalnej, za 8 zł to na lotnisko można też dojechać z Płaszowa, więc ja nie powiedziałbym, że z dużo bliższego Łobzowa to też dobra cena.
;)
Domyślam się, że mieszka w pobliżu.
;) Chodziło mi o jego sformułowanie, że pociąg z Łobzowa za 8 zł to dobra cena, z czym się osobiście nie bardzo zgadzam.
;) O ile z Płaszowa ten koszt jest rozsądny, to z Łobzowa moim zdaniem bilet powinien kosztować max. 4-5 zł.
@tom971 powiem Ci, że Scoot jak na low costa jest wygodny. Sporo miejsca na nogi, fotele wygodne, lekko rozkładane - dużo lepiej niż w Ryanie/Wizzie/Peach.Leciałem 787 na trasie TPE -NRT, trasa około 4 godzin, samolot chyba pełny. Boli brak odprawy online, ale w Azji to norma niestety i kolejka na lotnisku.Warto się odprawiać na samym początku, bo jak są wolne miejsca to wrzucają do "quiet zone" czyli kilku przednich rzędów z wygodniejszymi zagłówkami (można głowę oprzeć na boku). Do wynajęcia jakieś tablety z filmami, ale nie ocenię bo nie korzystałem - w fotelach są sloty na swój tablet.
Ta pianka to nic innego niż tofu, które dają do wszystkiego;)Polecam się przejechać na koniec czerwonej lini metra (tamsui) i tam wziąć prom do Fisherman wharf przy ładnej pogodzie ( o co może być teraz ciężko jest naprawdę ładnie). Jest tam rewelacyjny most i do tego klimat nadmorskich miejscowości.Możecie też przejechać się do xinbeitou na gorące źródła. Albo publiczne za 40 ntd albo do jakiegoś hotelu już drożej. Do 101 w taką pogodę nie ma co wjeżdżać na punkt widokowy, ale możecie spróbować się umówić do Starbucksa na 35 piętrze. Tylko trzeba dzień wcześniej zarezerwować sobie wejście (numer znajdziesz w sieci).EDITMożecie się też bujnąć na night market do Keelung (tylko night market miasto jest straszne) jakieś 40 minut pociągiem od Main Station. Jest to night market specjalizujący się w owocach morza - naprawdę pycha. A w mieście to polecam Raohe (koniec zielonej lini stacja Songshan). Obok niego jest fajny park z mostem gdzie można się walnąć i fajnie piwko wypić;)EDIT2:Jak mogłem zapomnieć o gondoli;)Maekong Gondola - polecam się przejechać i przejść po górce, zajść do jakieś herbaciarni i z widokiem na całe miasto wypić dobrą herbatę. A przed albo po szybka wizyta w zoo, gdzie kręcili Życie Pi. Ogólnie zoo fajne, ale na szybką wizytę to polecam tylko pandy i okoliczne zwierzaki.
Ta pianka to nic innego niż tofu, które dają do wszystkiego;)Polecam się przejechać na koniec czerwonej lini metra (tamsui) i tam wziąć prom do Fisherman wharf przy ładnej pogodzie ( o co może być teraz ciężko jest naprawdę ładnie). Jest tam rewelacyjny most i do tego klimat nadmorskich miejscowości.Możecie też przejechać się do xinbeitou na gorące źródła. Albo publiczne za 40 ntd albo do jakiegoś hotelu już drożej. Do 101 w taką pogodę nie ma co wjeżdżać na punkt widokowy, ale możecie spróbować się umówić do Starbucksa na 35 piętrze. Tylko trzeba dzień wcześniej zarezerwować sobie wejście (numer znajdziesz w sieci)
A tuż za rogiem znajduje się to, to coś dziwnego architektonicznie. Na żywo wygląda dużo bardziej imponująco, niż na zdjęciach. Łał.
Mijamy to monstrum i idziemy w kierunku Senado Square, gdzie spotykamy się z licznymi małymi uliczkami.
Ich pochodzenia możemy upatrywać w przeszłości, gdy Makau było portugalską kolonią. Zwieńczeniem tego okresu są ruiny katedry Św. Piotra.
Ostatni punkt na naszej mapie to Świątynia A-Ma. Przyznam szczerze, szkoda czasu.
Wybija godzina 17, wiedząc że najlepsze dopiero przed namo, czyli blask neonów, siadamy nad brzegiem zatoki. Czekamy, aż się ściemni. Nagle miasto przechodzi absolutną metamorfozę. Rozświetlają się neony, całość mruga, świeci.
Dla mnie to pierwsze starcie z czymś takim (nie byłem jeszcze w Vegas), więc ruszamy bliżej centrum.
Miasto zmienia oblicze, miasto w którym Rolls-Royce czy Bentley to nic nadzwyczajnego. Gdzie ulice są przeładowane kolorami, światłami, tworzą coś zupełnie nieznanego w Europie. Naprawdę ciekawy widok;)
Czas wracać na terminal promowy, gdzie odbieramy nasze bilety. Nie obyło się bez przygód. Ponieważ na bilecir mieliśmy nr karty kredytowej, której nie zabraliśmy. Początkowo jedna z pań mówiła, że musimy kupić nowe bilety, ale jakoś udało się załagodzić sprawę i dostaliśmy swoje kartoniki. Pakujemy się na TurboJeta.
Rejs katamaranem trwa jakieś 45/60 minut. My trafiliśmy na trudne warunki pogodowe i wytelepało nas strasznie. Prędkość tego cuda to 40 węzłów (74km/h), nie ma żartów. Szczęśliwie dobijamy do Kowloon. Znów nie ma pieczątek;((( Mieszkamy w ścisłym centrum, hostel HK Downtown Backpackers. Szczerze odradzam. Dno dna i naprawdę omijcie to miejsce. Wiedząc że mamy jakieś 5 minut do zatoki, wychodzimy z naszej nory. To co zobaczyłem z wybrzeża Kowloonu, przechodzi ludzkie pojęcie.
To jest po prostu niewiarygodne. Tu widać pieniądze na każdym kroku. Tu luksusowe samochody, sklepy najdroższych projektantów wyglądają jak sieciówki. To tutaj pod hotelem stoi kilka Rolls-Royców i Benleyów. Wszystko otoczone blisko 7.5 tys drapaczami chmur. Człowiek czuje się taki mały, malutki. Wracamy do hostelu. Wystarczy wrażeń na dziś, choć chcę więcej.
26.02 - Hong Kong - azjatycki Manhattan
Wstajemy rano, pierwsza myśl, jak najszybciej opuścić go ciasne i niezbyt czyste miejsce. Udajemy się na rundkę po Kowloon, aby poobcować z tymi monstrami jeszcze bardziej.
Odwiedzamy Temple & Market St.
Następnie idziemy w kierunku Internatonal Commerce Center, który jest najwyższym budynkiem w całym Hong Kongu. Olbrzym.
Mając w pamięci, że możemy przejść wybrzeżem do przystani promowej, ruszamy w jej kierunku. To byłoby zbyt proste, aby mogło być prawdziwe. Zaraz za zakrętem, jest gigantyczny plac budowy z licznymi ścieżkami dla pieszych i robotników.
Nieco się gubimy, widzimy już pracownicze kontenery. Hmm to chyba nie jest dobre przejście. Nagle jeden z pracowników budowy, pyta co my tu robimy. Na szczęście pokazał nam drogę i wracamy na kurs. Obok terminalu znaduje się wieża zegarowa
,a także Aleja Gwiazd. Niestety jest w remoncie od października 2015 do 2018 roku. Przeniesiono ją do innego mniejszego parku. Wszystko jest dobrze oznakowane, więc łatwo trafić.
Wracamy na terminal,
skąd łapiemy prom (pływają co kilka minut). Koszt 2,5 HKG (w weekend 3,4). Po 10 minutach jesteśmy na Central.
Idziemy krętym korytarzem, aż docieramy do zejścia na jedno ze skrzyżowań.
To tutaj w końcu pojawiają się słynne piętrowe tramwaje. Oryginalność przede wszystkim.
Dookoła same olbrzymy, łapiące chmury w paszcze swoich dachów. Krążymy po centrum, nie lekąjąc się tego bankowo-finansowego świata. Wrażenie jest imponujące.
Po drodze odwiedzamy Hong Kong Park. Skrajny punkt, do którego chcemy dotrzeć to Golden Bauhinia Square. Jednak nie jest tak prosto. GPS wariuje w gąszczu miejskiej dżungli, chodniki czasem kończą się w losowych miejscach. Wiele przejść odbywa się za pomocą pomostów między galeriami handlowymi w poszczególnych budynkach.
W końcu udaje nam się dotrzeć do wspomnianego Golden Bauhinia Square.
Wygląda to mało spektakularnie, ale dobre miejsce na mały odpoczynek i podziwianie Kowloonu od drugiej strony.
[img]http://i723.photobucket.com/albums/ww238/sebek0222/IMG_1940_zpspktzo8tg.jpg
Wracając, zaczyna się ściemniać. Siadamy pod diabelskim młynem, gdzie robimy masę zdjęć, aby uwiecznić co tylko się da.
Wracamy statkiem na "naszą stronę", aby usiąść na wybrzeżu. Tu niespodzianka, masa ludzi. Cóż, jest piątek pewnie dlatego. Ale nie, nagle z głośników wydobywa się dźwięk spikera, że zaraz zacznie się pokaz świetlny. Biegniemy w jakieś wolne miejsce i o punkt 20, zaczyna się pokaz. Budynki są kolejno przedstawiane i podświetlane różnymi kolorami oraz laserami z dachu.
Następnie puszczana jest muzyka, w rytm której budynek HSBC wyświetla obraz. Szał, naprawdę. Kilka miejszych animacji. Koniec? Niekoniecznie, bowiem w pewnej chwili za naszymi plecami, słyszymy głośne odliczanie: 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1. Rozbrzmiewa się inna muzyka, która jest tłem do animacji na budunku (mapping 3d) dotyczącej chińskiego nowego roku.
Oczywiście przewija się motyw małpy oraz symboli chińskich. Robi się późno. Wracamy się wyspać.
27.02 - Hong Kong - w cieniu Buddy i Victoria Peak
Plan na dziś to zobaczyć wielkiego Buddę oraz wjechać kolejką na Victoria Peak. Dzień zaczynamy od wycieczki na stację metra, z której udajemy się na ostatni przystanek żółtej linii (Tung Chung). Koszt 19 HKD. Następnie na wzgórze możemy wybrać się jedną z dwóch możliwości: kolejką (130/180 HKD), do której oczekiwanie to ponad półtorej godziny lub autobusem (daily pass za 36 HKD). Wybieramy drugą opcję, wsiadamy do linii nr 23 i jedziemy pod górę. Nagle na jednym przystanku połowa ludzi wysiada. My jedziemy dalej, ale coś nas niepokoi, bowiem zjeżdżamy w dół. Nic wysiadamy na najbliższym przystanku przy plaży (Tong Fuk Beach), aby zawrócić. Wykorzystujemy chwilę na zdjęcia małej zatoczki.